wtorek, 5 maja 2015

Życie na krawędzi.

Wybiegł za mną Charlie.
- Zaczekaj. - powiedział głośniej.
- Co? - zatrzymałem się.
- Nie możesz ich tak teraz przecież zostawić. Wszyscy są źli i nie myślą logicznie. - tłumaczył.
- Fakt, tylko ty myślisz tu trzeźwo. Może to ty powinieneś dowodzić?  - uśmiechnąłem się pod nosem.
- Nie gadaj głupot. Tylko ty tu myślisz an prawdę o wszystkim, tylko przechodzisz ciężki moment. Nie każdy to rozumie i dlatego jest z tego taka afera. - czy on musi mnie tak wkurzać?
- Odczep się ode mnie. Idź ich lepiej poganiać z decyzja. - burknąłem i tym razem już się nie zatrzymywałem.
Poszedłem gdzieś w las, ale nie wiem jak daleko wtedy byłem od miasta. Usiadłem przy drzewie i oparłem się o jego pień. Zachowałem się jak dzieciak przy rozmowę z Charliem, ale po prostu byłem zły. Nie umiem panować nad emocjami. Byłem niczym dziecko, ahh do teraz nie wiele się zmieniło.
Siedziałem wtedy pod tym pniem i myślałem nad wszystkim i tym co zrobić i tym co zrobiłem. Nadal jednak złość ze mnie nie uchodziła,a  co za tym idzie, aż kipiało ze mnie piekło. Jak to dzieci maja w zwyczaju wstałem i zacząłem naparzać w drzewo ze wściekłością. W pewnym momencie drzewo runęło, więc pewnie cały byłem oblepiony aurą.
Kiedy tak rozwaliłem parę drzew, to padłem wyczerpany na twarz i zipałem niczym prosie w środku lata. W końcu jednak się rozładowałem i mogłem myśleć dalej co z tym cholernym przywództwem, chociaż pewnie już zostałem zwolniony. Jednak w razie co warto pomyśleć co i jak. Muszę też być ostrożniejszy jeśli chodzi o pytania i... Nerwy.
Wstałem i ruszyłem do reszty...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz