niedziela, 31 maja 2015

Oliver z innej strony.

- Jest chłodno i pada, weźcie to. - nałożył na nas "pelerynkę", po czym zamknął za nami drzwi.
   Lało niemiłosiernie, do tego było strasznie ciemno i nie wiedziałem jak mam dotrzeć do swojego domku! Wpadłem jednak na pomysł, by swoją Aurą rozświetlić drogę. To był plan doskonały, ponieważ nie było tu latarek, a do tego nie mieliśmy telefonów (jak zdążyliście zauważać wcześniej nasza grupa nie jest normalna i odstajemy od ludzi). Podczas kiedy moje ciało emitowało światło, a deszcz uderzał o naszą ochronną tkaninę ja rozmyślałem nad kolejnym pojedynkiem i na tym jak to wszystko może się zakończyć. Prawdopodobieństwo naszego wyginięcia z dnia na dzień się zwiększa, chociaż myślę, że niektórych poruszyła ostatnia scena mojej walki, a Aylin dało do myślenia to co ja powiedziałem.
Zanim się zorientowałem byłem już przed drzwiami mojego domu, do którego pospiesznie wszedłem. Zamknąłem za sobą drzwi, zdjąłem pelerynkę i położyłem dzieciątko na moim łóżku. "Kolejna nocka na ziemi - kocham to" - pierwsza myśl gdy spojrzałem na ciało, które drżało na łóżku z zimna. Szybko ją przykryłem i usiadłem przy łóżku przodem do drzwi.
   Kiedy tak siedziałem to moją uwagę przykuły palące się świeczki "Ktoś tu był?" - moje myśli wkroczyły w stan całkowitego przejęcia się sprawą. Nade wszystko drzwi nie skrzypiały... Wstałem powoli i chwiejnie, po czym urządziłem sobie przechadzkę po i tak małym pomieszczeniu.
   Naturalnie nic nie znalazłem, zero śladów butów, czy czegokolwiek. Byłem wycieńczony, a jutro czekał mnie kolejny ciężki dzień, więc postanowiłem się zdrzemnąć. Spałem może ze 3 godziny, ku chwale Bogom nie miałem koszmarów,a  deszcz mnie nie zbudził.
   Rano wstałem jako pierwszy, słońce akurat wschodziło i zaglądało już do mojego okna, a świeczki były wypalone kompletnie. Przysiadłem na podłodze i potargałem prawą dłonią włosy. Ziewnąłem, po czym przetarłem oczy dłońmi zaciśniętymi w pięści. Kolejnym etapem poranka było rozciągniecie, zachowanie niczym kocie, ale nic nie mogę poradzić na moje zachowanie. Wyszedłem na dwór się odlać na szybko i wróciłem do środka mej posiadłości.
   Dziewczynka siedziała przy oknie wpatrując się w przestrzeń, do póki nie usłyszała moich kroków. Odwróciła głowę i rozszerzyły jej się źrenice. " O nie kochana, ja pedofilem nie jestem." - pierwsze co cisnęło mi się na wargi.
- Nie mogłem zanieść Ciebie do twojego domu, ani zostawić Charliemu. - mruknąłem niedbale.
  Stałem przygarbiony, ze skrzyżowanymi rękoma i opierałem się o ścianę.Głowa delikatnie opadała mi na prawą stronę, a słoneczne promienie padały prosto na mnie.
  Delikatnie kiwnęła głową na znak, że rozumie.
- Jesteś pewnie już głodna. Poza tym musisz nabrać siły na dzisiejszy pokaz. Zbieraj się i chodźmy. - dziewczyna zmarkotniała.
- Nie chce tam iść. - ledwo co ja usłyszałem.
- Zaufaj mi. - uśmiechnąłem się do niej.
Niechętnie wstała z łóżka i poszliśmy się najeść. Wszyscy już siedzieli przy stołach, a nawet Charlie z podkrążonymi oczyma jadł łapczywie. Usiadłem obok niego,a  Ami tam gdzie siedziała ostatnio, mimo braku Carli.
- Ja dzisiaj zostanę przy rannych. - wycedziłem nagle.
   Miecznik odłożył widelec i przełknął to co miał w buzi.
- Ja to zrobię. - uparty jak zwykle.
- Ty dzisiaj odpoczniesz, poza tym nie wiadomo z kim będzie dzisiaj walka. - stwierdziłem.
- Dam radę. - uparty dzieciak!
- To nie prośba. - uśmiechnąłem się wrednie.
- Ale ty musisz wypoczywać na kolejne walki. - buntowniś.
- Nie dyskutuj ze mną.- ten uśmieszek nie schodził mi  z twarzy.

- Słuchajcie wszyscy!

czwartek, 28 maja 2015

Dalsze poczynania.

- Zaczekaj... To nie koniec... - usłyszałem posępny głos dziewczyny.
Odszedłem bez słowa by zająć się tym co najważniejsze w tej chwili.- Ami i poszkodowani. Słońce skryło się za chmury, jakby było zawstydzone, czy też znudzone. Zbierało się na deszcz, albo i burzę. Ja mimo zapowiadającej się pogody nie zamierzałem przyśpieszać kroku i szedłem tym samym wolnym tempem co zawsze. W moim ciele buzowały uczucia, jednak ja byłem na zewnątrz spokojny i przygnębiony. Nie sposób było zapomnieć tego jak potraktowałem kobiety w moim otoczeniu i nie mam pojęcia czy zostanie mi to wybaczone. Można stwierdzić, że zawsze jest inne wyjście, a moim zadaniem jest jego szukanie, tylko co mi po tym... Mało czasu, szaleństwo siedzące w innych i ja... Sam... Ze wsparciem tylko Charliego, który i tak mi za dużo pomaga.
Nim się obejrzałem dotarłem do "szpitala". Jednak po wejściu do środka budynku zamurowało mnie. Wszyscy darli ze sobą koty, Ami siedziała w kącie trzymając się za głowę, a Miecznik ślęczał nad nieprzytomnymi dziewczynami. Nikt się nawet nie przejął moim wejściem.
- Cisza. - powiedziałem pod nosem.
Dalej się wydzierali.
- Cisza. - powiedziałem nieco głośnie.
   Oni dalej swoje.
- Cisza. - tym razem odezwałem się o wiele głośniej.
   Nadal mnie ignorowali.
- Zamknąć mordy głupie gnoje! - teraz wszyscy się na mnie spojrzeli milcząc.
- Nie pozwalaj sobie! - Alen warknął na mnie.
- Nie krzycz na mnie bezmózgi kretynie. - powiedziałem spokojnie i włożyłem ręce w kieszenie.
- Odezwał się geniusz roku! - kłótnia start.
- Ja? - zaśmiałem się. - Wybacz śmiech, ale zamiast pomagać Charliemu to ty sterczysz i się kłócisz.
    Dwie dziewczyny leżą nieprzytomne, a jedna załamała się psychicznie przez twoją Paniusię. Gdzie pokazałeś w całej tej sytuacji swoją mądrość? - zakpiłem.
- Mogłeś ich nie bić! - nadal się darł.
- Żebym nagle stał się wygnańcem, bądź też męczennikiem, albo ofiarą? Byście wszyscy potracili kompletnie nadzieję? - pytałem retorycznie.
- Co ty gadasz? Aylin taka nie jest! - szał go dopadł.
- Rozejrzyj się. Czyje to zamiary doprowadziły do tego? Już zapomniałeś jak to wyglądało kiedy ja byłem Liderem? - jego mina dawał mi do zrozumienia wyraźnie, że zrozumiał o co mi chodzi i bezsensowne jest się bronić.
   Westchnąłem na głos, Dastin tylko cicho obserwował zajście, co mnie coraz bardziej irytowało.
- No nic. Brać się za jedzenie, wodę, zioła i pomagać. Ci co nie będą wiedzieli co mają dalej robić maja iść spać, albo przynajmniej nigdzie nie wychodzić z domku. Jutro będzie kontynuacja waszych igrzysk. - wydałem rozkazy i ruszyłem do małolaty.
   Wszyscy zwinnie zabrali się za swoje, a ja przysiadłem obok zdesperowanej dziewczyny.
- Nie wiem co zaszło w twoim życiu. - dziewczyna spojrzała na mnie spod czoła. - Jednak pamiętaj, że jestem przy Tobie i nie pozwolę by ktoś od tak sobie zginął bez moich starań. Nigdy bym nikogo z was nie zabił, chyba, że zagrażał by reszcie. Obiecuję, że możesz się na mnie zdać.- małe rączki zawisły na mojej szyi,a  bluzka została zmoczona od łez.
Siedziałem przytulając dziewczynę, aż ponownie jak przy ataku nie zasnęła. Gdy ten czas nastał tylko Charlie siedział w pomieszczeniu. Położyłem głowę Żółtej na moje nogi i odgarnąłem jej włosy. Obmyłem delikatnie jej twarz i postanowiłem zanieść ją na tą noc do siebie, bym nie musiał się o nią martwić.
- Różowy. - powiedziałem ściszonym głosem.
- Idziesz? Ja zostanę. - jak zwykle mnie wspierał.
- Jak coś to wiesz... - wstałem i wpakowałem dziewczynkę na plecy.

- Czekaj...

poniedziałek, 25 maja 2015

Bez sumienia.

- Kolejny kolor to brązowy!- Carla wyszła na środek, podczas kiedy jej poprzedniczkę zbierano ze sceny by się nią odpowiednio zająć.
   Odwróciłem się w stronę nowego przeciwnika i otarłem szybko łzy. Starałem się uspokoić, ale moja aura nie znikała, to było dla mnie w tamtym momencie troszeczkę za dużo, zwłaszcza, że to nie była ble sobie osoba.
Z Carli wybuchła moc, po czym ruszyła na mnie z dużą prędkością. Dokładniej opisując to wyglądało jakby jechał sobie Aston Martin Lagonda, kurz leciał na wszystkie strony. Mnie jednak to nie zmyliło, stałem w miarę spokojny i cierpliwie czekałam parę sekund, po czym przeskoczyłem nad nią robiąc salto z epickim spokojem, a kiedy moje nogi były na wysokości jej głowy dostała z kopa tak mocno, że bałem się o jej czaszkę czy czasem nie pękła. Jednak gdy moje stopy dotknęły ziemi ona już stała za mną w pozycji do idealnego skręcenia mi karku. kiedy tylko jednak wykonała drgnięcie rąk, ja już trzymałem jej nadgarstki, a stopy spoczywały na jej cyckach, po czym z całej siły ciągnąłem za ręce. Jej wrzask był najgorszym jaki dotąd słyszałem, oczy otworzyła tak szeroko, że gałki oczne wyglądały jakby zaraz miały wypaść,a  do tego płynęły z nich łzy.  
- Przestań! Liderze! - rozpaczliwy krzyk Ami pozwolił mi na ostateczny atak.
   Kiedy wszyscy zwrócili wzrok na małolatę, która padała an ziemię prawie mdlejąc, ja szybko stanąłem na ziemi i przyciągnąłem Carlę do siebie, złapałem w ramiona i szepnąłem tak, ze nikt by mnie nie usłyszał nawet gdyby stał obok nas.
- Wydaj dźwięk jakbyś dostała w twarz i upadnij. - odepchnąłem ją od siebie.
   Wykonała posłusznie swoje zadanie i padła na ziemię, na szczęście wszyscy odwrócili wzrok dopiero po jej "uderzeniu". Dopiero teraz zobaczyłem, że Ami płacze i nie może się opanować. Zaczęła się zanosić i nie pozwalała nikomu do siebie podejść. Automatycznie uszyłem do niej.
- Ami uspokój się i spójrz na mnie. - uklęknąłem przy niej podnosząc jej podbródek.
- Nie, nie chcę! Chcecie mi ja zabrać! - łkała.
- Carli nic nie będzie, ręczę za to głową. - złapałem ją w ramiona, a ona powoli odzyskiwała kontrolę nad ciałem.
   Podczas kiedy ja zajmowałem się dziewoją w opałach Panna doskonała stała sparaliżowana i przestraszona. Żałosne dla mnie to wszystko było, chciała zostać Liderem nawet nie dając sobie rady z atakiem paniki swoich "wieśniaków".
   Kiedy dziewczynka zasnęła w moich ramionach, wszyscy usiedli w grupkach i albo czatowali przy pokonanych albo zażenowani i smutni siedzieli bez choćby jednego słówka. 
- Koniec na dzisiaj. - wziąłem śpiącą na ręce i ruszyłem do jej domku.
- Nie ma opcji! - ta mała gnida...
- Charlie. - powiedziałem grobowym głosem.
- Kilmian bierzesz Ami, Alen Carlę, a ja Anastasię, reszta za nami. - odparł miecznik.
- Oni maja zostać sami? - Alen burknął zniesmaczony.
- Jeśli nie chcesz zawisnąć na jakimś drągu to wykonuj moje prośby. - po tych słowach wszyscy się zawinęli.
   Zastanawiacie się teraz pewnie co z moja Aurą, otóż lśniła z każdą sekundą coraz bardziej, jednak teraz schowałem ją. Stanąłem w lekkim rozkroku, ręce zwisały swobodnie, klatka unosiła się w prawidłowym tempie, usta ułożyły się w nijaką kreskę, oczy zaszły mgłą zdesperowania i rozdrażnienia.
- Akceptuję to pochrzanione widowisko, akceptuje te chore zagrywki. Jednak jeżeli wejdziesz jeszcze raz w moją decyzję o zakończeniu walk, wejdziesz bez kolejki. Do tego wiem kto będzie pierwszym lecącym Ci na ratunek i będzie obserwować jak poniewieram twym ciałem, po czym okropnie poturbowaną dostarczę mu pod nogi i krzyknę nieprzyjemne słowa. - mówiłem te zdania melancholijnie, z rozwagą i z coraz większym podnieceniem.
- Nikt nie liczy się już z twoim zdaniem! - waleczne to mięso i kości.
- Jak widzisz robią to wszyscy i nikt nigdy nie powierzyłby tobie czyjegoś życia w rękach, jesteś nędzną istotą bez żadnej przyszłości. - me oczy płonęły.
- Zamknij się! - chyba trafiłem w ten punkt.

Odwróciłem się do połowy...

środa, 20 maja 2015

Smutna walka.

Po sowitym posiłku poszliśmy na arenę, oczywiście wszyscy. Tak żeby było śmieszniej trzeba było iść całą grupą i udawać bliskość. Osoby, które stały za mną oporem zerkały na mnie tylko przelotnie i z przerażeniem, a ja szedłem wyprostowany i starałem się być pewnym siebie oraz zachować spokój. Królowa szła przodem,a  jej poddani (czyli cała wiocha) szli za nią. Tylko nie wiem do, której grupy się zaliczałem... Mógłbym rzec rycerz, ale dla niej? Raczej byłem jak plebs. Słońce dzisiaj nam zaoszczędziło ślepoty, a chmurki nie zapowiadały deszczu. Wietrzyk lekko powiewał, tak, ze dziewczynom z długimi włosami trochę rozwiewało włosy. Coś jednak ciężkiego unosiło się w powietrzu.
Wszyscy zebraliśmy się na środku dużego placu i patrzyliśmy na królową i jej błazna.
- Były Liderze wystąp. - powiedziała donośnie Aylin.
   Niedbałym krokiem podszedłem dosłownie przed jej nos i spojrzałem na nią z góry. Naturalnie byłem od niej wyższy i i miałem ochotę uśmiechnąć się jej szyderczo w twarz. Aylin była zmieszana, Dastin zakrył dłonią usta i chichotał, a wybawca już odbezpieczał guna, trzymając go przy moim spoconym karku. Odwróciłem mozolnie łeb w stronę Alena, a mój wzrok był obojętny do takiego stopnia, że jego oczy otworzyły się szerzej. Drzewa zaszumiały, włosy zostały rozwiane, a słońce rozbłysnęło mocniejszym płomykiem.
- Wystąpiłem, zamiast celować we mnie to poczekaj do walki. - perfekcyjna postawa w tym wypadku.
   Broń została automatycznie schowana, a dziewczyna, która stała kilka cm ode mnie wzięła głęboki oddech.
- Podajcie płatki kwiatów! - krzyknęła chyba tylko po to by mnie ogłuszyć.
   Ami podała jej koszyk kwiatów, po czym usłyszeliśmy werdykt.
- Fiolet! - wszyscy odeszli na prawą stronę i rozsiedli się wygodnie na piachu.
   Teraz stałem tu tylko z Anastasią, która wyglądała jakby miała zaraz paść na ziemię. Lecz ku mojemu zdziwieniu odsłoniła ranę i ruszyła na mnie by tylko obalić mnie z nóg. Skoczyła na mnie niczym do przytulenia, ale ja szybko kopnąłem ją w brzuch. Poleciała kawałek dalej i leżała próbując wstać opierając się na rękach, które drżały z każda próbą użycia ich. Ja szedłem do niej powoli, bez pośpiechu, ale gdy do niej dotarłem... Nagle sypnęła mi piachem w twarz, przy czym krzyknęła:
- Nie poddam się!
   Przez ten głupi postępek od razu znałem jej pozycję, znowu szybko ją przewróciłem, tym razem usiadłem na nią i przetarłem oczy. Jak by to było gdyby jednak ona się nie szarpała... Nagle wokół niej zapłonęła Aura i złapała mnie za szyję, przy czym ściskała z całych sił. Moja Aura trysnęła jednak tak mocno, że dziewczyna lekko odpuściła i zamknęła oczy. Chwaciłem jej nadgarstek, tak, że zawyła z bólu i cisnąłem nim o piach. Nachyliłem się nad nią i szepnąłem " Zaboli", po czym zacząłem ją podduszać. Kopała nogami, a z jej oczu popłynęły łzy. Otwierała żąłośnie usta i świszczała, aż straciła przytomność.
Jej delikatna skóra na szyi była teraz zbezczeszczona przez siniaki, ale miałem nadzieję, że przyjdzie ktoś kto jej pomoże, tak jak i mi kiedy miałem problem. Wstałem, a z oczu pociekły mi łzy, odwróciłem się gwałtownie do Medyczki.
- Jesteś z siebie dumna! O to Ci chodziło! Sprawiło Ci to przyjemność! - darłem się załamany.
   Jednak ona wydobyła tylko w ciszy kolejny płatek, tak bez emocji... Bez znaczenia...
- Kolejny kolor to...


sobota, 16 maja 2015

Rozmowa przy stole.

*Egh! co to za cholerne hałasy!* - dokładnie w ten sposób rozpocząłem poranek. Wstałem wściekły jak osa, przecierając zaspane oczy i wsłuchując się w cholerne skrzypienie drzwi. Lecz kiedy spojrzałem kto wydaje te okropne dźwięki specjalnie uznałem, że trzeba się uspokoić.
Anastasia stała zamyślona i poruszała drzwiami, prawdopodobnie zastanawiała się jak sprawić by przestały. Był już środek dnia, także słońce nie oślepiało. Niestety ten czas tutaj płynący nie pozwala nam ustalić godzin, dlatego też nie sugerujemy się czasem jak ludzie, z którymi żyliśmy. Czyż to nie piękne? Tu czas nie płynie nieubłaganie i wszystko da się zrobić.Chociaż co do tego także można mieć uprzedzenia.
- Co ty robisz? - dziewczę dostało ciarek.
- Nic. - trzasnęła drzwiami i szybkim krokiem usiadła na białej pościeli.
Można by się w niej nawet zakochać, przez wzgląd na jej szczerość i niewinność. Jednak jej niezdarność też jest niesamowita.
-Skoro nic, to... - jej brzuch domagał się wyjaśnień, czemu jeszcze nic nie zjadła.
Zawstydzona złapała się za brzuch i zarumieniła.Scena jak z romansu, ale nie interesowało mnie rozmnażanie w tamtym czasie, a tym bardziej miłość w tamtych okolicznościach.
- Dobra, to chodźmy coś zjeść. - wstałem z podłogi i otworzyłem drzwi.
Proszę, nie chciałbym by ktoś pomyślał, że jestem gentlemanem. Tak na prawdę jestem oschły i nie znoszę ludzi. Tak, tak dotyczy to też obecnych czasów. Nie mylcie mnie więc z czymś tak głupim.
Dziewczyna szybko wstała z łóżka, a przy drzwiach założyła buty.Ja także je ubrałem i ruszyliśmy do jadalni, gdzie jak zwykle czekał nas sowity posiłek. Wszyscy tam naturalnie już byli i ewidentnie powstrzymywali się od ziewania. Atmosfera była grobowa, tylko Dastinowi to przynosiło szczęście na mordzie, a mnie raczej irytowało. Alen siedział zamyślony przy Aylin, która o mało nie wyszła z siebie jak mnie zobaczyła.
Usiadłem przy stole gdzie siedział Charlie wraz z Carlą i Ami. Fioletowa również usiadła z nami, ale wydawała się być smutniejsza niż zawsze. Ciekawiło mnie o czym ona tam rozmyśla, ale uznałem, że nie wszystko trzeba wiedzieć.
- Po obiedzie na nasz stadion tortur. - mruknął miecznik zajadając się warzywkami.
- Czyżby Panu nie dopisywał dziś humorek? - uśmiechnąłem się wrednie.
Jak tu nie drażnić się z kimś, kto zwyczajnie unika tego typu rozmów?
- Wybacz, ale nie za bardzo mi on dopisuje. - jaka dojrzała postawa, aż miałem ochotę klasnąć w dłonie ze trzy razy.
- Emmm, Liderze, nie boisz się? - co tej małej przyszło do głowy?!
- Czego? - odłożyłem znakomitą kawę podaną w porcelanowej filiżance o kolorze czarnym, ze złotymi ozdobami.
- Walki... - jej wzrok odbiegł od naszego stołu i wbił się gdzieś w ścianę.
- Nie mam czego, przecież mogę na was liczyć, Aylin jest niezbyt inteligentna, a Dastin przecenia zapewne swoje umiejętności. - wytłumaczyłem.
- Scarlet... Powiedziała, że nie będzie walczyć. Tak samo Kilmian... - teraz jej smutny ton doszedł nawet do mnie.
- Zdaj się na mnie, dobrze? - uśmiechnąłem się radośnie.
Ją to pocieszyło, ale reszta tylko bardziej zagłębiła się w swoich umysłach i jedzeniu. Miałem nadzieję, że nie jest im mnie żal, czy coś w ten deseń, bo t by było bez sensu!


niedziela, 10 maja 2015

Jak oni sobie poradzą?!

Wstałem i powlekając nogami po podłodze kierowałem się do odgłosów. Zmęczony otworzyłem w końcu drzwi, w których ujrzałem Ami i Carlę. Szczęście z nich nie tryskało, ale podejrzewam, że nie ja byłem powodem ich zdenerwowania.
- Wejdźcie. - odsłoniłem moim ciałem przejście dla dziewczyn.
Weszły równie mozolnie co ja szedłem do drzwi. Ciekawiło mnie która to już godzina, chociaż oczywistym było, że późna.
Zamknąłem skrzypiące drzwi. Zaraz zaraz, one skrzypią?! No i tak doszedłem do wniosku by je jutro jakoś naprawić, ale jak to już zostawiałem sobie na jutro. Poszedłem już nieco bardziej żywszym krokiem do pokoju. Carla oparła się wygodnie o ścianę, a Ami usiadła obok Fioletowej.
- Co jest? - zapytałem, starając się nie ziewać, ale mój ton mówił sam za siebie.
- Przepraszamy, że tak późno, ale nie wiedziałyśmy kiedy wrócisz i czy w ogóle wrócisz... - młoda zesmutniała.
- Mniejsza jednak o to, mamy problem i nie wiem czy oni Ci już o nim powiedzieli. - Carla zniszczyła cały klimat wzruszającej rozmowy.
- Tak, to co wiedzieli to powiedzieli,a  wy pewnie macie coś jeszcze dla mnie. - ciekawiłem tylko an zimny prysznic ich słów.
- Cóż, Aylin postanowiła zrobić pewne uproszczenie jej zdaniem. Skoro ty jesteś, a według niej byłeś Liderem to będziesz walczyć ze wszystkimi bez przerwy, tylko ludzie będą dobierani przez wylosowany płatek kwiatu. Do tego nie można się poddać i nie używać mocy. - od razu jakoś tak wytrzeźwiałem.
- Czyli, że ja mam walczyć ze wszystkimi by udowodnić swoją siłę? Niedorzeczne i niesprawiedliwe. - pokręciłem przecząco głową.
- Dla niej jak najbardziej jest to sprawiedliwe, a walki zaczynają się od jutra, po południu, bo późno skończyliśmy spotkanie.- Brązowa jeszcze dowaliła na koniec.
- Świetnie. - oparłem czoło o dłoń. - Dobra kładźmy się w takim wypadku spać. - wydałem rozkaz.
Wszyscy przytaknęli, młoda i jej kumpela od razu wyszły, a Charlie chciał brać Anastasię na plecy.
- Ona śpi tutaj, nie zawracaj sobie głowy. - pokazałem koledze drzwi.
Był trochę zmieszany, ale wyszedł odwracając się chyba z 5 razy za siebie.
- Śpij na moim łóżku, ja się zdrzemnę na podłodze. - ułożyłem się już wygodnie.
- Dziękuję. Dobranoc. - usłyszałem ledwie jej słowa i odleciałem w krainę snów.

Omówienie problemów.

Szliśmy tak w blasku trzech księżyców (Zadziwiające? Tak były tam aż trzy księżyce.), a piach ze swego złocistego koloru zmienił się na blady niebieski i błyszczał niczym w dzień. Powietrze było tylko odrobinkę chłodniejsze, ale nie wiele się zmieniło. Ustawienie gwiazd było tu zupełnie inne niż na Ziemi, więc prawdopodobnie byliśmy w innym układzie słonecznym. Zadziwiające ile można się dowiedzieć patrząc tylko w niebo.
Charlie otworzył moje drzwi, a ja szybko wszedłem do środka i położyłem dziewczynę na łóżko. Ona natychmiast usiadła skulona w kulkę. Słodko to wyglądało, była zmęczona i ziewała, jednak i masakrycznie przez jej ranę i rumieniec. Charlie usiadł obok niej i oparł się o ścianę, a ja rozsiadłem się na krześle na przeciwko nich.
- Zanim zaczniecie zdawać mi relację to przepraszam za moje wcześniejsze zachowanie. Wiem doskonale, że poniósł mnie gniew. Nie zawsze jestem w stanie zgładzić w sobie gniew i to jest problem, z którym staram się walczyć. Wybaczcie więc. - tak, tan koleś umie okazać skruchę!
- Każdy ma swoje trudniejsze dni. - uśmiechnął się Charlie.
- Ja też potraktowałam Cię dość okrutnie. - dziewczyna nie mogła złapać odwagi by an mnie spojrzeć, ale to mi jakoś nie przeszkadzało.
- Skoro tę część rozmowy mamy za sobą, to teraz chciałbym usłyszeć co się działo jak mnie nie było. - czas spoważnieć.
- No dość sporo, zaczynając od tego, że Aylin ostro poniosło, aż po szalony pomysł Dastina, który dostał pozytywny odgłos wbrew woli większości. - odparł tajemniczo miecznik.
- To znaczy? - westchnąłem.
- Dastin wpadł na pomysł igrzysk między nami wszystkimi, by wybrać lidera. Aylin też weźmie w tym udział, jednak nie zabijamy przeciwnika tylko doprowadzamy do momentu,w  którym się nie podniesie. - już minie szlak strzelał.
- Przecież są ranni i nie panujemy nad Aurami. - stwierdziłem.
- To nie obchodzi Aylin, a co najgorsze trzeba walczyć na poważnie. - wtrąciła dziewka.
- Chyba ich coś boli? - wyrwało mi się.
Mało brakowało bym nie wstał i nie poszedł do tej inteligencji od siedmiu boleści. Pięści już miałem gotowe by tylko jej strzelić w twarz. Całe ciało miałem spięte, ale na szczęście dwie wyluzowane osoby dawały mi trochę swojej aury spokoju.
- Możemy tylko liczyć na to, że wygrasz jakoś. - Charlie zmienił trochę pozycje.
 Zgarbił się i patrzył wprost w moje płonące czerwienią oczy, ale sam się nie denerwował, jakby wiedział, że wygram
- Kto rządzi jak na razie? - cicha nadzieja, że nie nastąpił chaos trwała w moim sercu.
- Myślę, że twoja ulubiona medyczka. - na jego twarzy pojawił się pogardliwy uśmieszek, a oczy zalśniły złością.
- W skrócie: mam dużo do nadrobienia. - skomentowałem.
Już chciałem mówić by Anastasia i Charlie poszli spać, kiedy nagle usłyszałem pukanie do drzwi...

sobota, 9 maja 2015

Pogrzeb.

Wróciłem do miasta, ale nie kierowałem się do domu, a do szpitala.  Miałem zaciśnięte pięści, oczy świeciły mi się z bezsilności,a  kroku przyspieszałem z każdą sekundę, ale to tylko przez brak sił. Pogoda na szczęście mi sprzyjała i chociaż słońce już się chowało to nadal było ciepło. Kolory nieba były tu nieziemskie podczas zachodu, a  były takie kolory jakich jeszcze nigdy w życiu nie widziałem. Zapierałoby mi dech w piersiach, gdyby nie ta sytuacja. Zacząłem w końcu szurać po złotym piasku, który mienił się przez słońce. Serce biło mi z każdą chwilą coraz szybciej, a usta otwierały co sekundę. To chyba przez stres, a nie zmęczenie. Jednak kogo by to wszystko obchodziło?
Dotarłem w końcu do punktu, do którego zmierzałem. Stanąłem przed drewnianymi drzwiami o kolorze ciemnego brązu i złapałem za klamkę by je otworzyć. Jednak chwilę musiałem odczekać, ponieważ nie miałem odwagi tam wejść. Nie miałem jednak wyboru i wszedłem. Stanąłem w progu,a  moim oczom ukazały się dwie postacie. Dziewczyna siedząca przy ścianie ze wzrokiem skierowanym w dół oraz chłopak, który siedział rozkraczony i opierał się o uda łokciami. Wyglądali jakby czekali na kogoś,a  tym kimś prawdopodobnie byłem ja. Oczywiście co do tego się nie myliłem. Obydwoje podnieśli wzrok.
- Czekaliśmy. - powiedział niski głos chłopaka.
- Wejdź do środka, bo słońce oślepia. - zaprosiła dziewczyna.
Zamknąłem za sobą drzwi i podszedłem powoli do trupa, przy czym moje trampki dźwięcznie wydawały odgłosy. Przyklęknąłem przy zwłokach i nagle zacząłem być spokojniejszy, moim zadaniem było ją pochować jak należy.
- Oli mamy problem. - mruknął spokojnie Charlie.
- Podejrzewam. Raport mi zdasz później. - podniosłem nieznaną mi osobę.
Jej zimna dłoń opadła swobodnie, twarz wyglądała spokojnie. Blada niczym papier, zimna niczym klatka schodowa w lato oraz co najgorsze martwa.
Czemu się nad nią wtedy tak rozczulałem? Byłem odpowiedzialny za jej śmierć dlatego tak przeżywałem i możesz żec "żałosne", "śmieszne", "głupie" jednak ty nigdy tego nie doznałeś. Nie można zabić słowami... Tak kiedyś myślałem, bo przecież jeśli ktoś zrobi sobie krzywdę przez twoje słowa to ta osoba przecież to zrobiła,a  nie ty. Jednak zmieniłem zdanie po śmierci tej kobiety.
Wyszedłem z budynku i wędrowałem w pobliże lasu,a  za mną szli moi towarzysze. Szliśmy tak w ciszy,a  wiatr rozwiewał moje włosy i chociaż łzy mi nie leciały to płakałem wewnątrz siebie. Żałobę również w sobie nosiłem, chyba wszystko tam duszę. Także i teraz duszę w głębi siebie wiele emocji, to chyba pozostanie niezmienne. Stanąłem przy jakimś drzewie i położyłem ciało.
- Tu ją pochowamy. - stwierdziłem.
- Masz łopatę? - zapytała Anastasia.
- Nie zbyt. - zapomnieć o łopacie, to trzeba być po prostu mną.
Nagle Charlie wyszedł przede mnie i zaczął kopać.Od tak po prostu, bezinteresownie, a ja byłem w lekkim szoku. Powoli zaczynałem się przyzwyczajać do jego zachowań. Fioletowa usiadła sobie z boku i poklepała ziemię obok siebie, na znak bym usiadł obok niej. Zrobiłem to, a ona położyła mi dłoń na ramieniu. Dopiero teraz usłyszałem jak ciężko oddycha i jak bardzo cierpi. Cały czas to chyba ukrywała, a może to ja po prostu byłem ślepy. Miała również rumieniec delikatny na twarzy i pot na czole. Okropny widok gdy ona musi się tak męczyć. Na szczęście po pogrzebie będzie mogła odpocząć.-Ta myśl mnie wtedy uspokajała, szkoda jednak, że była błędna. Nagle miecznik skończył kopać i wyszedł z dziury. Był spocony i ubrudzony od ziemi, ale wydawało się, że mu to wcale, a wcale nie przeszkadzało. Wstałem po tajemniczą postać, którą później powoli włożyłem do grobu. Anastasia i Charlie stanęli obok mnie, po czym zacząłem ją grzebać. Gdy skończyłem to Anastasia położyła tam jakiś niebieski kwiat, ale nie wiem skąd go wytrzasnęła.
Postaliśmy tak do czasu aż słońce całkowicie zaszło, a później udaliśmy się do mnie do domu na rozmowę.
Kiedy szliśmy Fioletowa w ogóle nie dawała już rady by iść, a ja sprawnie ją wziąłem na ręce.
- Nie musisz tego robić. - mruknęła pod nosem.
- Nie mam wyboru, nie możesz się przemęczać.- nawet na nią nie spojrzałem.
Zaś ona odwróciła wzrok na pięknie rozgwieżdżone niebo.

piątek, 8 maja 2015

Spór zwierząt. - Charlie.

Oliver poszedł, a ja miałem tylko nadzieję, ze reszty nie poniesie. Wróciłem do pomieszczenia, gdzie widziałem w oczach praktycznie wszystkich dzikość.
- Proszę, uspokójcie się. - czas zacząć być poważnym.
- Zamknij się! W ogóle to czemu stoisz po jego stronie? Zaraz my tu znajdziemy rozwiązanie! Nikt ginąć nie bezie i będzie równość! Nikt nie potrzebuje lidera! - Aylin poniosło okropnie.
- Bez lidera sobie nie poradzimy,a  przecież wiecie, że Tylko Oli sobie jakoś tam radzi. - mówiłem spokojnie.
- To może rozwiążemy tą sprawę inaczej? - Dastin się wtrącił.
Wszyscy zamilkli i spojrzeli się na niego. Nastała podniosła atmosfera, a przez okna przebijały się promienie słoneczne, które szczątkowo rozświetlały marny pokój.
- Zaskocz nas. - od kiedy to dziewcze tak się wymądrza?
- Zróbmy sobie zabawę, jak igrzyska. Ta osoba, która wygra zostanie liderem. - zaproponował.
- Idealnie. - uśmiechnęła się medyczka.
- Nie przemyślane. - mruknąłem.
- Co niby jest nie przemyślane? - burknął Alen.
- Wszystko. Samo to, że Aylin nie ma z nami szans. - odparła Ami.
- Nie możesz tego stwierdzić. - warknęła.
- Przecież nie masz żadnych mocy. - nawet Kilmian się naraził an wzrok Meduzy.
Zapanowała grobowa cisza na chwilę, w której Kilmian był atakowany przez wzrok głupiej i zachłannej posiadaczki marzeń.
- Nie oszacowaliście pewnych rzeczy. Mianowicie zasady igrzysk. Wygrywa najsilniejszy, a ten zaś wykańcza przeciwnika. Poza tym mamy już dużo strat, wśród innych.  Aylin nie przemyślałaś rzeczywiście swoich możliwości. Nie zapominaj, że my mamy Aury,a  Alen Cię nie uratuje. - wytłumaczyłem.
- Nie musimy się zabijać. -mały dodał swoje trzy kolejne grosze.
- A przepraszam do jakiego stanu chcesz doprowadzić drugą osobę? - zwróciłem się bezpośrednio do niego.
Nasze oczy spotkały się i tak jakby konkurowały w powietrzu iskry z nich idące. Mrużyliśmy nasz oczka i byliśmy w pozycji zamkniętej, a mianowicie skrzyżowane nogi i ręce. W tamtym momencie dokładnie rozumiałem Olivera.
- Do stanu, w którym nie będzie mógł walczyć.  - odparł lekko po chwili.
- To ustalone. - klask w dłonie rozbrzmiał w moich uszach.
- Co gdy ktoś nas zaatakuje? - kolejne pytanie, które miało otrzeźwić tą zgraje napaleńców.
- Charlie nie ma to sensu. - Anastasia przestała być w końcu biernym uczestnikiem kłótni.
- Przecież ty też będziesz musiała wystartować. - spojrzałem na nią litościwie.
Siedziała w siadzie skrzyżnym, bo stać nie mogła, do tego była cała czerwona i oczyska miała przeszklone. Kto by dał za wygraną, gdy patrzy na taką biedną dziewczynę.
- Dam radę. - jej zdecydowanie aż mnie poraziło.
- Głupi pomysł i nie zmienię zdanie, jednak róbcie co chcecie. - westchnąłem.
Na kogóż jednak mogłem liczyć, gdy nie było Oliego. Wiedziałem także, że każdy będzie musiał walczyć na powagę, jednak kogo to obchodziło? Patrzyłem w tamtym momencie na zwierzęta bez skrupułów, albo na przestraszone sarenki. Nadzieja na spokój i równowagę zniknęła, a tym czasem kolejne monstra czaiły się w kniejach. Jeszcze to zimne ciało, które leżało nieruszane od kiedy je tu przywlokłem.

wtorek, 5 maja 2015

Życie na krawędzi.

Wybiegł za mną Charlie.
- Zaczekaj. - powiedział głośniej.
- Co? - zatrzymałem się.
- Nie możesz ich tak teraz przecież zostawić. Wszyscy są źli i nie myślą logicznie. - tłumaczył.
- Fakt, tylko ty myślisz tu trzeźwo. Może to ty powinieneś dowodzić?  - uśmiechnąłem się pod nosem.
- Nie gadaj głupot. Tylko ty tu myślisz an prawdę o wszystkim, tylko przechodzisz ciężki moment. Nie każdy to rozumie i dlatego jest z tego taka afera. - czy on musi mnie tak wkurzać?
- Odczep się ode mnie. Idź ich lepiej poganiać z decyzja. - burknąłem i tym razem już się nie zatrzymywałem.
Poszedłem gdzieś w las, ale nie wiem jak daleko wtedy byłem od miasta. Usiadłem przy drzewie i oparłem się o jego pień. Zachowałem się jak dzieciak przy rozmowę z Charliem, ale po prostu byłem zły. Nie umiem panować nad emocjami. Byłem niczym dziecko, ahh do teraz nie wiele się zmieniło.
Siedziałem wtedy pod tym pniem i myślałem nad wszystkim i tym co zrobić i tym co zrobiłem. Nadal jednak złość ze mnie nie uchodziła,a  co za tym idzie, aż kipiało ze mnie piekło. Jak to dzieci maja w zwyczaju wstałem i zacząłem naparzać w drzewo ze wściekłością. W pewnym momencie drzewo runęło, więc pewnie cały byłem oblepiony aurą.
Kiedy tak rozwaliłem parę drzew, to padłem wyczerpany na twarz i zipałem niczym prosie w środku lata. W końcu jednak się rozładowałem i mogłem myśleć dalej co z tym cholernym przywództwem, chociaż pewnie już zostałem zwolniony. Jednak w razie co warto pomyśleć co i jak. Muszę też być ostrożniejszy jeśli chodzi o pytania i... Nerwy.
Wstałem i ruszyłem do reszty...

niedziela, 3 maja 2015

Kłótnia w rodzinie.

- Wiesz, nic nie jest do końca pewne. Zależy od tego na ile odporny jest jej organizm. - Aylin przedstawiła mi sytuację.
Wstałem wściekły i walnąłem w ścianę, tak, że ukruszył się tynk.
- Poświata. - mruknęła zła Aylin.
Odwróciłem się i wyszedłem z budynku oraz ruszyłem do jadalni. Usiadłem by zjeść na spokojnie,a  Charlie nawet nie pytał. Widział jaki jestem zły.
Po chwili do sali przyszła nasza sanitariuszka, podejrzewałem, że po jedzenie dla chorej i dla siebie. Naturalnie się nie myliłem i w tym momencie postanowiłem coś ogłosić.
- Korzystając z okazji chciałbym byście dzisiaj się zjawili w budynku gdzie leżą poszkodowani. Chciałbym wam przedstawić parę nowych informacji i wytłumaczyć co nieco. Najlepiej po śniadaniu. - wstałem i powiedziałem głośno.
Wszyscy przytaknęli i wrócili do tego co robili przedtem. Teraz należało się tylko skrupulatnie przygotować do przemowy jaką wygłoszę. Jak zwykle wszystko na mojej głowie!
Po zjedzonym posiłku udałem się do naszego "mini szpitala". Jeszcze nikogo nie było poza Anastasią i Aylin, poczułem się wtedy trochę nieswojo. Jednak co innego mogłem odczuwać, jak zrobiłem taką scenę.
- Oliver... - usłyszałem cichy głos Anastasi.
- Hm? - spojrzałem na nią.
- Nie powinieneś reagować w taki sposób. To niestosowne. - jak zwykle szczera.
- Czasem to normalne u ludzi. Zrozumiałabyś gdybyś była na moim miejscu. - tsst, nie miało to tak zabrzmieć!
*Kretyn* - zbeształem się w myślach.
- To nie ma znaczenia. Nie powinieneś być taki słaby psychicznie. Jesteś chłopakiem. - taaa, bo każdy facet musi być ze stali...
- A co ty o mnie wiesz?! - dałem się ponieść emocjom.
- Nie krzycz na nią! - jeszcze sanitariuszka od siedmiu boleści mi w drogę wchodzi.
- Bo co?! Zgrywa się i udaje najmądrzejsza, a tym czasem to ja się tu ze wszystkim męczę! Biorę wszystko na siebie! Wszyscy tu cierpią, a ja czuję się odpowiedzialny za was! Tymczasem śmiecie mieć do mnie jeszcze pretensje! - wojna start.
- Jak tak się zachowujesz to czego się dziwisz?! - darcie mordy w jej przypadku wyglądało komicznie.
- A czegoś się spodziewała kretynko?! - poczułem uderzenie w twarz.
Kto to zrobił? Alen naturalnie.
- Nie waż się tak jej nazywać. - syknął.
Nawet nie drgnąłem z miejsca.
- Drugi geniusz się znalazł !- wydarłem się, a jego oczy zaświeciły
Obydwoje wypuściliśmy ze sobą światłość, zwaną także aurą.. W tym momencie wleciał między nas Charlie, nawet nie zauważyłem, że wszyscy tu są.
- Uspokójcie się obydwoje. - powiedział spokojnie.
- Nikt nie będzie mnie tak nazywać! - Alen na mnie ruszył z pełną prędkością, ale nie spodziewał się, że miecznik go zablokuje.
Charlie po prostu wyciągnął miecz i podstawił mu pod gardło, a ten świr ledwo co się zatrzymał. Moja aura opadła. Chyba tylko on stał totalnie po mojej stronie.
- Widzieliście te kolory? To jest aura, która pozwala nam na wydobycie z siebie niewiarygodnej mocy. Nazwy kolorów określają kolor waszej aury. Być może każda oznacza coś innego. Tego nie wiem. Ciało tej dziewczyny - wskazałem na ciało - to kobieta, która mi pomogła przeżyć. Wtedy co uratowałem Scarlet to po uderzeniu umierałem. Ona pojawiła się jako duch i mnie uleczyła, jednak przez moje pytania... Umarła po prostu i pojawiła się jako człowiek w naszym świecie. Chciałem wam zaproponować jakieś treningi, byśmy nauczyli się kontrolować aury. Teraz jednak zastanawiam się czy w ogóle nadaje się by tu z wami być. - westchnąłem.
Wszyscy milczeli, byli w lekkim szoku,a  niektórzy jak Dastin stali nieporuszeni.
Wyszedłem z pomieszczenia i chciałem iść gdzieś w las, kiedy nagle...