czwartek, 28 maja 2015

Dalsze poczynania.

- Zaczekaj... To nie koniec... - usłyszałem posępny głos dziewczyny.
Odszedłem bez słowa by zająć się tym co najważniejsze w tej chwili.- Ami i poszkodowani. Słońce skryło się za chmury, jakby było zawstydzone, czy też znudzone. Zbierało się na deszcz, albo i burzę. Ja mimo zapowiadającej się pogody nie zamierzałem przyśpieszać kroku i szedłem tym samym wolnym tempem co zawsze. W moim ciele buzowały uczucia, jednak ja byłem na zewnątrz spokojny i przygnębiony. Nie sposób było zapomnieć tego jak potraktowałem kobiety w moim otoczeniu i nie mam pojęcia czy zostanie mi to wybaczone. Można stwierdzić, że zawsze jest inne wyjście, a moim zadaniem jest jego szukanie, tylko co mi po tym... Mało czasu, szaleństwo siedzące w innych i ja... Sam... Ze wsparciem tylko Charliego, który i tak mi za dużo pomaga.
Nim się obejrzałem dotarłem do "szpitala". Jednak po wejściu do środka budynku zamurowało mnie. Wszyscy darli ze sobą koty, Ami siedziała w kącie trzymając się za głowę, a Miecznik ślęczał nad nieprzytomnymi dziewczynami. Nikt się nawet nie przejął moim wejściem.
- Cisza. - powiedziałem pod nosem.
Dalej się wydzierali.
- Cisza. - powiedziałem nieco głośnie.
   Oni dalej swoje.
- Cisza. - tym razem odezwałem się o wiele głośniej.
   Nadal mnie ignorowali.
- Zamknąć mordy głupie gnoje! - teraz wszyscy się na mnie spojrzeli milcząc.
- Nie pozwalaj sobie! - Alen warknął na mnie.
- Nie krzycz na mnie bezmózgi kretynie. - powiedziałem spokojnie i włożyłem ręce w kieszenie.
- Odezwał się geniusz roku! - kłótnia start.
- Ja? - zaśmiałem się. - Wybacz śmiech, ale zamiast pomagać Charliemu to ty sterczysz i się kłócisz.
    Dwie dziewczyny leżą nieprzytomne, a jedna załamała się psychicznie przez twoją Paniusię. Gdzie pokazałeś w całej tej sytuacji swoją mądrość? - zakpiłem.
- Mogłeś ich nie bić! - nadal się darł.
- Żebym nagle stał się wygnańcem, bądź też męczennikiem, albo ofiarą? Byście wszyscy potracili kompletnie nadzieję? - pytałem retorycznie.
- Co ty gadasz? Aylin taka nie jest! - szał go dopadł.
- Rozejrzyj się. Czyje to zamiary doprowadziły do tego? Już zapomniałeś jak to wyglądało kiedy ja byłem Liderem? - jego mina dawał mi do zrozumienia wyraźnie, że zrozumiał o co mi chodzi i bezsensowne jest się bronić.
   Westchnąłem na głos, Dastin tylko cicho obserwował zajście, co mnie coraz bardziej irytowało.
- No nic. Brać się za jedzenie, wodę, zioła i pomagać. Ci co nie będą wiedzieli co mają dalej robić maja iść spać, albo przynajmniej nigdzie nie wychodzić z domku. Jutro będzie kontynuacja waszych igrzysk. - wydałem rozkazy i ruszyłem do małolaty.
   Wszyscy zwinnie zabrali się za swoje, a ja przysiadłem obok zdesperowanej dziewczyny.
- Nie wiem co zaszło w twoim życiu. - dziewczyna spojrzała na mnie spod czoła. - Jednak pamiętaj, że jestem przy Tobie i nie pozwolę by ktoś od tak sobie zginął bez moich starań. Nigdy bym nikogo z was nie zabił, chyba, że zagrażał by reszcie. Obiecuję, że możesz się na mnie zdać.- małe rączki zawisły na mojej szyi,a  bluzka została zmoczona od łez.
Siedziałem przytulając dziewczynę, aż ponownie jak przy ataku nie zasnęła. Gdy ten czas nastał tylko Charlie siedział w pomieszczeniu. Położyłem głowę Żółtej na moje nogi i odgarnąłem jej włosy. Obmyłem delikatnie jej twarz i postanowiłem zanieść ją na tą noc do siebie, bym nie musiał się o nią martwić.
- Różowy. - powiedziałem ściszonym głosem.
- Idziesz? Ja zostanę. - jak zwykle mnie wspierał.
- Jak coś to wiesz... - wstałem i wpakowałem dziewczynkę na plecy.

- Czekaj...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz