poniedziałek, 16 marca 2015

Spokojny to on nie jest.

Owy szum pochodził od pewnej rzeczki, która ku chwale Bogom była dość szeroka i niedaleko od miasta. Co to znaczy dla naszych uroczych dam z piekła rodem? Otóż  kąpiel w tym jakże uroczym i niewątpliwie bezpiecznym miejscu ( wielbienie sarkazmu..). Przykrość im jednak sprawi brak wszelkich balsamów, żeli, olejków i innych gówien, o których zawsze słyszałem po drodze do domu.  Szliśmy jednak dalej, bo nie był czasu na rozczulanie się nad tymi wszystkimi wspomnieniami i nad wodą.
Gdy w końcu doszliśmy do Areny, byliśmy niczym Panowie z kwiatami przepraszający swoje kobiety o zapomnianej rocznicy. U niektórych na buziach pojawiła się radość, u niektórych wredny uśmiech,a  u innych.. Aaa olać.
Walnąłem te ziła z Charliem i podeszliśmy do Aylin, a Alen sobie tam obok szeptał coś pod nosem. Sprawdziłem jej puls i oddech, wszystko w normie, także aż takich obaw nie miałem by szybko reagować. Sprawdziłem czy nie ma żadnych ran i tak dalej. No, ale jej nic nie było!
- Co za mała.... - wkurzyłem się i pstryknąłem ją mocno w policzek.
Ta d razu wstała i złapała się za niego i się prawie poryczała z bólu.
- Co wy robicie! - wydarła się.
- MY?! TO TY TU UDAJESZ POKRZYWDZONĄ! - wydarłem się niczym w tych wszystkich bajkach.
No toż co za babsko, jej facet dostaje świra, inni siedzą i jej pilnują, ja z Charliem zbieramy zioła,a  ona SE ŚPI i jeszcze problemy.
Wstałem i kopnąłem Alena prosto w plechy, tak że wszyscy na mnie spojrzeli.
- Ty zamiast jej pomóc to odwalasz! Jej nic nie jest! Powinieneś ją bronić, a nie zachowywać się jak jakiś FRAJER! - co za dzień....
- Aylin? - zignorował mnie.
Walnąłem soczystego facepalma i rozejrzałem się później wokół siebie. Anastasia leżała pod drzewem, a na jej odzieniu była krew, więc jednak rana.
Powlokłem się do niej i przykucnąłem przykładając jej dłoń o czoła. Westchnąłem z ulgą, bo nie miała gorączki.
- Zdejmij kurtkę. - poprosiłem.
- Nie potrzebuję pomocy. - udawanie odważnej jej nie wychodzi.
- Zdejmij. - tym razem to był rozkaz.
Zdjęła, a ja rozdarłem koszulkę i zawiązałem jej kawałek tkaniny na ranie.
- Jesteśmy w ciężkich warunkach, więc może wdać się zakażenie. Następnym razem uważaj na siebie bardziej. - mam talent do pocieszania.
- Emmmm.... Oliver? - usłyszałem Ami.
- Tak? - odwróciłem do niej głowę.
- Co przynieśliście? - uśmiechnęła się radośnie.
- Zioła, może wymyślimy jakieś mieszanki czy coś. - wytłumaczyłem, a jej oczy zabłysły.
- Znam różne mieszanki lecznicze, aaaa i do kąpieli. Tylko wtedy trzeba też kwiatów. - skubana, niezła jest.
- Widzę mamy zielarkę.- pogłaskałem ją po głowie w geście gratulacyjnym.
Wstałem i usłyszałem dziwny szelest. Obejrzałem się za siebie, ale nikogo tam nie było, tylko stuknęły drzwi gdzieś w mieście strasznie głośno.
- Ami, chodź ze mną. - postanowiłem to zbadać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz