Odszedłem bez słowa by zająć się
tym co najważniejsze w tej chwili.- Ami i poszkodowani. Słońce skryło się za
chmury, jakby było zawstydzone, czy też znudzone. Zbierało się na deszcz, albo
i burzę. Ja mimo zapowiadającej się pogody nie zamierzałem przyśpieszać kroku i
szedłem tym samym wolnym tempem co zawsze. W moim ciele buzowały uczucia,
jednak ja byłem na zewnątrz spokojny i przygnębiony. Nie sposób było zapomnieć
tego jak potraktowałem kobiety w moim otoczeniu i nie mam pojęcia czy zostanie
mi to wybaczone. Można stwierdzić, że zawsze jest inne wyjście, a moim zadaniem
jest jego szukanie, tylko co mi po tym... Mało czasu, szaleństwo siedzące w
innych i ja... Sam... Ze wsparciem tylko Charliego, który i tak mi za dużo
pomaga.
Nim się obejrzałem dotarłem do
"szpitala". Jednak po wejściu do środka budynku zamurowało mnie.
Wszyscy darli ze sobą koty, Ami siedziała w kącie trzymając się za głowę, a
Miecznik ślęczał nad nieprzytomnymi dziewczynami. Nikt się nawet nie przejął
moim wejściem.
- Cisza. - powiedziałem pod nosem.
Dalej się wydzierali.
- Cisza. - powiedziałem nieco głośnie.
Oni dalej swoje.
- Cisza. - tym razem odezwałem się o wiele głośniej.
Nadal mnie
ignorowali.
- Zamknąć mordy głupie gnoje! - teraz wszyscy się na mnie
spojrzeli milcząc.
- Nie pozwalaj sobie! - Alen warknął na mnie.
- Nie krzycz na mnie bezmózgi kretynie. - powiedziałem
spokojnie i włożyłem ręce w kieszenie.
- Odezwał się geniusz roku! - kłótnia start.
- Ja? - zaśmiałem się. - Wybacz śmiech, ale zamiast pomagać
Charliemu to ty sterczysz i się kłócisz.
Dwie dziewczyny
leżą nieprzytomne, a jedna załamała się psychicznie przez twoją Paniusię. Gdzie
pokazałeś w całej tej sytuacji swoją mądrość? - zakpiłem.
- Mogłeś ich nie bić! - nadal się darł.
- Żebym nagle stał się wygnańcem, bądź też męczennikiem,
albo ofiarą? Byście wszyscy potracili kompletnie nadzieję? - pytałem
retorycznie.
- Co ty gadasz? Aylin taka nie jest! - szał go dopadł.
- Rozejrzyj się. Czyje to zamiary doprowadziły do tego? Już
zapomniałeś jak to wyglądało kiedy ja byłem Liderem? - jego mina dawał mi do
zrozumienia wyraźnie, że zrozumiał o co mi chodzi i bezsensowne jest się
bronić.
Westchnąłem na
głos, Dastin tylko cicho obserwował zajście, co mnie coraz bardziej irytowało.
- No nic. Brać się za jedzenie, wodę, zioła i pomagać. Ci co
nie będą wiedzieli co mają dalej robić maja iść spać, albo przynajmniej nigdzie
nie wychodzić z domku. Jutro będzie kontynuacja waszych igrzysk. - wydałem
rozkazy i ruszyłem do małolaty.
Wszyscy zwinnie
zabrali się za swoje, a ja przysiadłem obok zdesperowanej dziewczyny.
- Nie wiem co zaszło w twoim życiu. - dziewczyna spojrzała
na mnie spod czoła. - Jednak pamiętaj, że jestem przy Tobie i nie pozwolę by
ktoś od tak sobie zginął bez moich starań. Nigdy bym nikogo z was nie zabił,
chyba, że zagrażał by reszcie. Obiecuję, że możesz się na mnie zdać.- małe
rączki zawisły na mojej szyi,a bluzka została zmoczona od łez.
Siedziałem przytulając
dziewczynę, aż ponownie jak przy ataku nie zasnęła. Gdy ten czas nastał tylko
Charlie siedział w pomieszczeniu. Położyłem głowę Żółtej na moje nogi i
odgarnąłem jej włosy. Obmyłem delikatnie jej twarz i postanowiłem zanieść ją na
tą noc do siebie, bym nie musiał się o nią martwić.
- Różowy. - powiedziałem ściszonym głosem.
- Idziesz? Ja zostanę. - jak zwykle mnie wspierał.
- Jak coś to wiesz... - wstałem i wpakowałem dziewczynkę na
plecy.
- Czekaj...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz