Nagle zniknęła! Co? Zniknęła? Jak? Po prostu! Gdzie? W DUPIE CHYBA! Zacząłem się rozglądać jak nienormalny w biegu i tak potknąłem się o własne nogi lądując na własnym ryju! Przywaliłem tak mocno, że chyba nos złamałem normalnie. Wściekły walnąłem pięściami o miękkie podłoże i wydałem z siebie coś ala okrzyk. Oczywiście nie okrzyk zwycięstwa, a porażki.
Leżałem tak chwilę z głową wpakowaną w ziemię i próbowałem się uspokoić, bo nie mogłem przecież wrócić tak samo wściekły.
Gdy emocje opadły to wstałem przemęczony i ruszyłem po śladach do miasta. Ledwo co przeszedłem kilkanaście kroków i usłyszałem głos Charliego, czyżby się martwił?
- Oliver! Oliver! - wołał.
- Tu! - odkrzyknąłem, a ten zaczął biec w moją stronę.
- Co się stało? - przypatrzył mi się kiedy podszedł.
- Nie pytaj lepiej. W każdym razie nie złapałem tamtej dziewczyny. - spojrzałem w lewo, by nie patrzeć mu w oczy.
- Dobra, nie ważne to teraz. Aylin jest w złym stanie przez tego potwora, a Alen totalnie wpadł w swój świat. Chyba na prawdę jest do niej przywiązany emocjonalnie.- jeszcze mi tego brakowało.
- Są na Arenie? - zapytałem.
Chłopak przytaknął i obydwoje ruszyliśmy w tamtą stronę.
Gdy szliśmy wycierałem buzie i otrzepywałem się trochę, co najwyraźniej bawiło Charliego.
- Czego rżysz? -zapytałem.
- Nic, nic. - uśmiechnął się.
- Właśnie, a jak stan innych? - o jejka chyba zaczynam być opiekuńczy, eghhh.
- Carla ma poranione nogi i dłonie, Kilmian jest cały, Ami nic nie jest tylko trochę zadrapań... Anastasia siedziała przy drzewie i trzymała się za rękę, więc chyba ma otwartą ranę, albo złamaną rękę .Scarlet i Dastin wyglądali dobrze, zostali przy Alenie i Aylin. - szybko streścił mi sytuację.
- Hmmm, rozumiem. Znasz się może na ziołach? - z serii męskie pytania.
- Trochę. Moi rodzice je hodowali. - wygraliśmy życie!
- To się rozglądaj i zbierajmy je na wszelki wypadek. - mruknąłem.
Trzeba się w końcu trochę po zastanawiać nad metodami uzdrowienia. No i gdy tak szliśmy zbierając te zioła to spostrzegłem świetną zwierzynę. Gdzieś przeleciał królik, to sarenka, to gdzieś w tle łosie. Ptaki ćwierkały i las żył. Także w razie braku jedzenia mieliśmy tu kuchnię niczym z jakiegoś programu kulinarnego. Nagle usłyszałem szum...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz