*Szybko! Dasz radę! Wymijamy iiii dwu takt... TAK!*- trafiłam do kosza.
Dziewczyny z zespołu podbiegły do mnie prze szczęśliwe, dzięki temu trafieniu wygrałyśmy mecz. Ja jednak zamiast cieszyć się skaczącymi wokół ludźmi spojrzałam na rodziców, lekarza i... NIEGO. Tylko on nie miał miny, która mówi "wszystko okej?". Przez moją chorobę nie mogę normalnie funkcjonować, moja pasja... Nie. Moje życie i pragnienia odchodzą na dalszy plan. Lekarze przewidują, że w przyszłości zostanę rośliną. Niby szukają lekarstwa, ale to chyba za mało... Bronią mi grania, a to jedyne co mnie cieszy. On to wie, więc stara się mnie wspierać w tym wszystkim i nie pozwala mną pomiatać. Rodzice go nie znoszą,lekarze są dla niego złośliwi, ale on nie odchodzi... Nie rezygnuje.
Wszyscy po chwili zaczęli się kierować do mnie, jednak ja podbiegłam właśnie do mojego przyjaciela. Wskoczyłam na niego radośnie i przytuliłam mocno.
- Udało się! wygrałyśmy! - krzyczałam z radości.
Dopiero teraz usłyszałam radosne krzyki na sali oraz te mniej wesołe. Grała muzyka i wszyscy byli szczęśliwi.
- Wiem, gratuluję. Jesteś najlepsza. - przytulił mnie równie mocno i wyszeptał miłe słowa.
- Jesteś ze mnie dumny, prawda? - to było niby pytanie retoryczne, ale chciałam od niego to usłyszeć.
- Ja? Ja jestem niesamowicie dumny.- jego słowa sprawiały, że miałam ochotę krzyczeć z radości.
- Kochanie... - usłyszałam głos matki, który mnie przytłoczył.
- Lekarz musi Cię teraz zbadać, później pójdziesz na imprezę. - mruknął tata.
Przytuliłam chłopaka jeszcze mocniej... Nie chciałam iść z nimi, chciałam zostać z nim i iść z resztą od razu.
- Zajmę Ci miejsce, teraz nie zamartwiaj ich dalej. - pocieszył mnie właśnie ON.
Zeszłam z niego i smutno spojrzałam w jego oczy, wiedział dokładnie o co chodzi. Odwróciłam się i poszłam z rodziną oraz lekarzem.
Po jakichś 10 minutach siedziałam już w szpitalu. Badali mnie od stóp do głowy. Wszyscy wprowadzali nerwowy i smutny nastrój... W taki dzień, przy takiej okazji... Oni zawsze wszystko niszczą.
- Wygrałam. - spojrzałam na rodziców.
- Tak kochanie wiemy, ale teraz proszę Cię... Siedź grzecznie. - powiedziała mama.
Zwiesiłam głowę, a po policzkach pociekły mi łzy.
- Coś Cię boli? - Zapytał lekarz.
- Kochanie, boli? - tata wstał oszołomiony.
- N- Nienawidzę was! Nienawidzę was wszystkich! - wyrwałam wszystkie kabelki do mnie podłączone i za nim ktokolwiek zdążył zareagować, uciekłam.
Pobiegłam w miejsce gdzie wszyscy świętowali i byli szczęśliwi.
- Alen! - wbiegłam sapiąc.
- Aylin! Aylin! - wszyscy krzyknęli wesoło.- Gratulacje! - dodali p chwili.
Alen podbiegł do mnie zdziwiony.
- Miałaś przyjść później, do tego płakałaś i... biegłaś.... - martwił się o mnie, widziałam w jego oczach.
- Proszę... Bawmy się, nie rozmawiajmy o tym. - spojrzałam na niego błagalnym wzrokiem.
Przytaknął i zaczęła się zabawa. Wszyscy śmiali się, gadali, gratulowali mi... Tego pragnęłam... Po chwili ktoś wpadł na pomysł by włączyć muzykę i zacząć tańczyć. Oczywiście zaczęła się zabawa. Ja jednak się oszczędzałam, a Alen pilnował tego jak nigdy.
Wszystko szło świetnie, gdy nagle...
- AYLIN! Dziecko! - rodzice wraz z całym zestawem medyków wpadli do miejsca gdzie byłam wraz z rówieśnikami.
Schowałam się za moim przyjacielem i chwyciłam go mocno za koszulkę. Wszyscy patrzyli,a lekarz rzucił się w moją stronę.
- Odsuń się od niej! - wrzasnął.
- Alen... Alen zrób coś. - wyszlochałam.
- Miła niespodzianka! Rodzice i cała kwadra chcieli się do nas przyłączyć! Dobrze wiemy jak dbają o naszą liderkę, także... Myślicie, że mogą tu być z nami i jej pilnować? - uspokoił wszystkich.
Zapanowała znowu ta łagodna atmosfera.
- Zapraszamy. - powiedziała jakaś dziewczyna z zespołu.
Szybko się zmyliśmy, w jakieś ustronne miejsce.
- Aylin... - westchnął.
- Przepraszam... Ja ich nienawidzę, chcę stąd uciec i się wyleczyć, nie chcę być dłużej z nimi! - krzyknęłam rozpaczliwie.
- Ja... - poczułam coś dziwnego i on chyba to samo.
Za nami unosiło się światełko, spojrzeliśmy na siebie.
- Chcesz odejść? - zapytał chłopak.
- Tak... - wytarłam łzy.
Po tym obydwoje postaraliśmy złapać światełko. Otoczyły nas jego promienie i po chwili znajdowaliśmy się w jakiejś białej otchłani. Pojawiła się również dziewczynka, która uśmiechała się do nas.
- Czarny. - wskazała na mojego cennego przyjaciela.
Obydwoje zaczęliśmy zamykać powieki, by ukoił nasze nerwy sen.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz