Jak zwykle mozolnie szedłem do szkoły, gdzie nikt na mnie nie czekał... Czekała tylko nauka. Przyjaciół chciałem mieć o zawsze, ale jakoś nigdy nie było mi to dane. Jest to dla mnie przykre, ale jedyne co mogę mieć, to nadzieję... Zawsze powtarzam sobie to samo.
- Hej, ty! - krzyknął ktoś za mną.
Odwróciłem się spokojnie i dostałem pięścią w twarz. Upadłem na ziemię i spojrzałem na osobę, która to zrobiła.
- Wyglądasz jak kretyn! Zdejmij z siebie to coś! Myślisz, że ktoś Cię w czymś takim polubi?! - wykrzykiwał jakiś chłopak.
- Lubisz kogoś za wygląd? Jaki z Ciebie człowiek. - mruknąłem.
Mój oprawca zmieszał się i natychmiast odszedł ode mnie.
Niestety to była moja codzienność, nikt nigdy mnie nie słuchał... Od zawsze byłem sobą, bo tego mnie uczono, z czasem rodzice...
~ - Natychmiast przestań się wygłupiać! Zdejmuj to! Czemu nie możesz być jak normalne dzieci?! - matka się popłakała i uderzyła mnie w twarz.
- ZAWSZE MÓWIŁAŚ, ŻE TRZEBA BYĆ SOBĄ! KŁAMAŁAŚ?! - wrzasnąłem
- Synku to nie tak...- popłakała się jeszcze gorzej.
Wybiegłem...~
Tak kończyły się każde dyskusje na temat mojego wyglądu. Rodzice z czasem przestali chyba mnie kochać, nie odzywamy się za dużo teraz do siebie, a ludzie mnie nie akceptują. Dostaję jednak wszystko czego chce, ale... To za mało...
Wstałem z ziemi i pobiegłem do szkoły. Gdy tylko dotarłem to udałem się od razu do klasy i usiadłem na moim miejscu. Po chwile nade mną pojawili się chłopacy z mojej klasy, jak zwykle myśleli, ze dam im kasę.
Nigdy nie dostali ode mnie złamanego grosza, dlatego zawsze dostałem przysłowiowo po ryju.
- Nie dam. - syknąłem.
- Okej. - szef tej bandy poruszał dłońmi, a jego koledzy rozmieścili się jak zwykle.
Chłopak podniósł mnie z łatwością i spojrzał w moją obojętną twarz. Uderzył ze trzy razy w twarz, później żółcił jak lalką pod ścianę i zaczął kopać po żebrach. No i później znowu z jakieś 3 razy po twarzy, do póki nie zaplułem się krwią. Gdy tylko kaszlałem już krwią to odchodził i wszyscy się śmiali.
Po chwili wstałem chwiejnie do plecaka. Wyjąłem chusteczki i wytarłem podłogę. Jednak o dziwo dzisiaj szybciej zadzwonił dzwonek.
- Zmiataj do łazienki, zanim zauważą Cię nauczyciele! - wrzasnął szef.
Ruszyłem do drzwi i wpadłem na nauczycielkę matematyki.
*Po mnie.* - pomyślałem.
- Kilmian? - zapytała kobieta.
- M-Mszę iść do łazienki. - wymamrotałem z twarzą skierowaną w dół.
- Za... - zwiałem.
Gdy biegłem kaptur spadł mi z głowy, a z oczu popłynęły łzy.
*Czemu nie mogę być sobą?!* - krzyczałem w głowie.
Skierowałem się ku drzwiom głównym i najzwyczajniej pobiegłem przed siebie. Miałem dość, ciągle to samo, nikt nie chce mnie słuchać! Nie jestem z patologicznej rodziny, nie leje się, to czemu mam to znosić?! Pierwszy raz od lat poczułem wolność i szczęście. Biegłem jak głupi, gdzieś w stronę ruin w naszym mieście.
Przystanąłem dopiero przy nich. Zmachałem się okropnie, ale nie to było teraz najważniejsze. Szybko wbiegłem do zniszczonego budynku. Na 2 piętrze zauważyłem jakieś dziwne światełko, bałem się go trochę, ale przyciągało mnie.
Chciałem złapać je w dłonie, ale nagle otoczyła mnie jego światłość. Była nieunikniona...
Zacisnąłem oczy, ale po chwili się rozluźniłem i zrozumiałem, że czuję się bezpiecznie. Otworzyłem oczy. Zobaczyłem dziewczynę, była spokojna, ale coś chciała mi powiedzieć.
- Kim jesteś? - zapytałem za nim się odezwała.
- Mayu. - uśmiechnęła się.
- Kilmian. - odwzajemniłem uśmiech.
- Wiem, twój kolor to żółty. - powiedziała, a ja poczułem senność.
- Zaczekaj! Co to zna... - odleciałem w krainę snów.
_________________________________________________________________________________
Piąta część dzisiaj wieczorkiem :).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz